Nie (samo)chwaląc się, znowu nabyłam coś za śmieszne pieniądze. Jeśli Wam powiem, że to cudo kosztowało mnie zaledwie 20 noków, to chyba się opłacało. Chyba nawet bardzo. A mając w perspektywie parowanie warzyw dla Gizmo, dzisiejszy nabytek uważam za wręcz niezaprzeczalną konieczność w kuchni każdej młodej mamuśki. A jeśli jeszcze dodam, że owe cudo jest firmy Fiskars (i nie jest to wpis sponsorowany), to czasem się okazuje, że mam więcej szczęścia niż rozumu. A raczej rozumku, bo u mnie malutki. Jak u Prosiaczka ;)
Na pierwszą parę wrzuciłam kalafiora (znów mam trzy zachomikowane i muszę towar upłynniać, nim się Stwórca doliczy;)). Póki co nie dla Lucjanka, ale zestaw wymagał sprawdzenia ;) Okazał się strzałem w dziesiątkę. Przyznaję, do tej pory jadałam kalafiora w wersji smażonej, zapiekanej, surowej, zwykle jednak gotowanej. Nieraz zapomniało mi się i z pięknego, jędrnego kwiatu, otrzymywałam rozwodnioną mamałygę. Jednak koniec z tym! Od dziś tylko parowany. Ale zawsze z zasmażką... Mniammm!!!
jak masz za dużo i możesz to myj i zamrażaj...ja tak robię, odmrażam jak jest potrzeba. dobry zakup!
OdpowiedzUsuńno, wiem, wiem, że ta można, ale świeży to zawsze świeży... a z kompletu baaardzo zadowolona jestem ;)
UsuńJestem! :)
OdpowiedzUsuń