poniedziałek, 21 lipca 2014

Nieprzepisowo #8 Położnice, baletnice czyli ciężko matką być!

Czasy się zmieniają. Podejście do położnic także. Kiedyś zalecano wypoczynek. Najlepiej nie ruszać się przez cały połóg. Tylko jeść, spać i sr@ć. Dziś jest inaczej. Wystarczy ze zejdzie znieczulenie z nóg, zawroty głowy miną, a już wymagają pląsania niczym baletnice. Medycznie tłumaczy się to szybszym oczyszczaniem organizmu z poporodowych farfocli, pobudzeniem do gojenia i obkurczania, tego co się za bardzo rozkurczyło. Jak dla mnie nowa szkoła ma sens. Fakt, lepiej pozbyć się brudów, niż być mikrobiologiczną wyżerką. Jednak doba po porodzie do najprzyjemniejszych nie należy. Szczególnie jeśli w tle nieproszona cesarka.

Mój pierwszy poród wyobrażałam sobie nieco inaczej. Miało być szybko, bezboleśnie i z osobą towarzyszącą. Wyrwana z objęć Morfeusza o 5 nad ranem, potraktowana jako zło konieczne na izbie przyjęć szpitala, którego nazwy nie podam, a następnie wystawiona na 12- godzinne bezskuteczne postękiwania, wydałam na świat pięknego chłopczyka. Stop! E tam, wydałam. Raczej został wydarty z mych wnętrzności, bo światełko w tunelu miało zbyt mały kaliber. Ale czego ja się czepiam?! Miało być szybko? To było. Pomijając oczywiście te 12 godzin, ale to na własne życzenie więc nie ma tematu. Miało być bezboleśnie? To było. Pomijając tylko nieprzyjemny zastrzyk w dupsko, nie na własne życzenie, tu się czepiać mogę. Miało być z osobą towarzyszącą? I nie było! I tego mi szkoda najbardziej. Bo Stwórca póki mógł dzielnie relacjonował zapis tokografu, informując mnie o nadchodzących skurczybykach. Trzymał za rękę, narażając na świadome zmiażdżenie paliczków. Podskakiwał na piłce. Albo łaził, jak koń podpięty do homonto, po szpitalnym korytarzu w oczekiwaniu na rozwój waginalnej sytuacji. Szkoda. Bo równie dobrze za rękę mógł trzymać na sali porodowej. Jednak matka natura chciała inaczej. Stop! Co ja gadam. To, że rozwarcie nie nadeszło na czas, nie oznacza, że w końcu by mnie nie zaszczyciło swoją obecnością. Jednak to, że zaS(t)ĘPY lekarskie wystawały nade mną od 11.00 (a przypominam, że urodziłam o 17.00) i czekały tylko na znak do krojenia, to już nie moja bajka. Ja się o skalpel nie prosiłam. Wręcz przeciwnie. Byłam chyba jedną z tych nielicznych, które wolały zagryzać zęby z bólu przed niż po.

Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Zupełnie zielona do szpitala nie trafiłam. Wiedziałam co mnie czekać będzie. Wywiad dobry zrobiłam. Jednak w najgorszych snach się nie spodziewałam, tego co się rzeczywiście wyrabia z położnicami. Przecież polskie szpitale to totalna paranoja. W ogóle nie ogarniam, jak ludzie chcą do nich kłaść (bo i takie zjeby się trafiają). A ta szklana, zakłamana propaganda w bollywodzkim stylu. Pokażcie mi gdzie są szpitale typu Copernicus, gdzie te cudowne "Pielęgniarki"? Nie było rzeczy i osoby, która nie wprawiała mnie w osłupienie i total wqrwienia. Począwszy od babci klozetowej, poprzez wszystkowiedzące "matki polki", na fircyku ordynatorze skończywszy. Tak, pan ordynator na obchodzie podobał mi się najbardziej. Jak chłop może spojrzeć kobiecie prosto w oczy i zadać to głupie, retoryczne pytanie- Jak się Pani dzisiaj czuje? No, a jak ma się czuć kobieta, której bliżej do homo garbusa niż do Cindy Crawford! Ale wysoce elokwentny pan doktor sam wiedział najlepiej jak się czuć powinnam i z szerokim uśmiechem zawsze odpowiadał: - Musi boleć. Jak musi, to po co pytasz, baranie. Druga w kolejności moich ulubieńców była Pani w stylu jestem kobietą, która żadnej pracy się nie... ima. Bo i łóżka przebierała, i dupy jak krowom omywała, obiad roznosiła tzn. tak jej się wydawało, bo w rzeczywistości studentki za nią robiły. Zaraz mi się Stasiek Anioł przypomina. Idento. Cieć z przerostem formy nad treścią. I ostatnia gwiazda, która głęboko zapadła mi w pamięć, położna "W". Ta to potrafiła wpędzić pierworódkę w depresję poporodową. No, zołza nad zołzami. Jedno jej zdanie, a do końca życia będę się czuła jak wyrodna matka. Niech jej ziemia lekką będzie i orszak anielski... Amen.

I jeszcze ta cholerna biurokracja! Wszędzie gonią paranoiczne terminy. W kołchozie trzeba papiery na macierzyńskie złożyć. Tak, trzeba! Bo nie można nie chcieć jałmużny. Państwo daje, matka musi. Bez USC ani rusz, bo przecież dziecię od pierwszych chwil swego niewinnego życia już na dług publiczny zarabiać zobowiązane. A zbolała matka dyga, bo matką się nikt nie przejmuje. Jeszcze mianuje się ją samotnie wychowującą dziecko. Bo Stwórca jest tylko narzędziem podejrzliwie posądzonym o współudział, do którego musi się oficjalnie, niemalże pod przysięgą, przyznać. Dlaczego przyszło mi żyć w kraju, gdzie "tęczowi" mają większe prawa niż normalna rodzina. I co, że nieformalna?! A w czym gorsza od tej z podpisanym cyrografem?! Mnie papierek do szczęścia nie jest potrzebny, państwu jakoś zawsze. Do kompletu patronaże. Bo sen z powiek kikut spędza. Bo czy kupa, aby na pewno żółta? A czemu osesek taki śniady? Teoretycznie mógłby sam Stwórca. Ale jakże? Ale ja kto? Przecież trzeba wszystkie szczepionki zapamiętać. I znowu poorana matka dyga, bo matka zapamiętać musi. I pamiętać będzie.
Bo jest MATKĄ!



7 komentarzy:

  1. Cześć :) super napisane z humorem a jednak oddaje niestety realia naszego szpitala. Taśma, nikt się nikim nie przejmuje ech szkoda gadać :/ dobrze że już po.... :D pozdrawiam Paulina T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze nazwane- taśma ;) niestety tak to wygląda... jedna za drugą, rachu, ciachu i po strachu, ech...
      Dziękuję, że zaglądasz, czytasz i komentujesz...
      pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Dużo mogłabym napisać o swoim pierwszym porodzie, Ty z resztą wiesz ja było. Pierworódka bez wtyczek, smarowania, która miała rodzić zupełnie w innym miejscu, ale pojechała na badania i traf chciał, że wody odeszły. Ponieważ były różne podejrzenia to i tak cieszyłam się, gdzie jestem, ale porodu miło nie wspominam...okej najmilszą rzeczą było grono obserwatorskie studentów z wymiany...którzy dzielnie mi kibicowali :-) Nadmienię, że Dziecko miało złamany obojczyk, żebro i nos...Szycie było dłuższe od głównego porodu, a po fakcie o drugim dziecku nie chciałam nawet myśleć. Jako wyrodna matka, która dostała dożylnie jakieś przeciwbólowe nie chciałam Dziecka na noc...ależ było zdziwienie i pogarda....potem usłyszałam jeszcze, że skoro nie umiem dziecka przystawić do piersi, to nie mam instynktu macierzyńskiego...może i nie miałam, może wcale nie byłam gotowa na to, co mnie spotkało, ale wcale nie musiałam być gotowa, w końcu to moje pierwsze dziecko, a zasr...obowiązkiem położnym powinna być pomoc, a tu proszę radź se sama!!! niemniej jednak po tak złych doświadczeniach samej ciąży i porodu zachciało mi się drugiego (dodam, że rzygałam w obu ciążach, mdłości i te sprawy przez bite 3 miesiące, które nagle odchodzą jak gdyby nigdy nic!). Z pełną determinacją zaszłam w drugą ciąże...było lepiej (pomimo haftowania, chodzenia do pracy)...długo zastanawiałam się gdzie rodzić i padło znowu na taśmę, mimo wszystko wolałam w szpitalu, gdzie na miejscy są wszelkie sprzęty niezbędna do ratowania życia dziecka, zwłaszcza, gdy nagle skoczyło mi ciśnienie i skierowanie do szpitala dostałam 3 tyg wcześniej. Trafiłam na ten sam oddziała, ale chciałam...i jakie było moje zaskoczenie, położna na porodówce rewelacja, gdyby nie ona, nie wiem jak bym urodziła, lekarze także...choć szycie znowu duuużo dłuższe niż sam poród (ale chyba ten typ tak ma, szybko wychodzą, ale sieją spustoszenie ;-) ). Na oddziale położne do rany przyłóż, nawet w nocy chodził do płaczących dzieci i pomagały matkom, totalna zmiana (albo miałam szczęście na takie osoby teraz trafić), pomimo, że to było drugie dziecko nikt mi nie wypominał, że nie umiem przystawić tylko pomógł to zrobić (niestety hasło" pani nie ma instynktu macierzyńskiego" po pierwszym porodzie wprowadził mnie w depresję i brak chęci do karmienia). Jeśli kiedykolwiek miałabym trzecie, to pójdę do tej samej prowadzącej (która nigdzie w szpitalach nie przyjmuje, ale w zasadzie nie mam się do czego przyczepić, bo miałam badania porobione od a do z) a rodzić pojadę do szpitala, którego z nazwy się tu nie wymienia. Dodam jeszcze tylko, że z powodu mojego strachu przed znieczuleniem zewnątrz-oponowym oba porody bez znieczulenia, dużo pomogła obecność Męża i jego nastawienie. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że najlepsze przeżycie na świecie. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie słucha się niemądrych matek i położnych. Każda matka ma swój własny rozum i wie, co dla jej dziecka najważniejsze!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wnioskuję, że za drugim razem lepiej. Czyli co, do roboty ;)

      Usuń
    2. no pewnie! przy drugim wszystko łatwiej przychodzi, tylko w nocy gorzej się wstaje ;-)

      Usuń
  3. Przykro, że takie jest podejście. Niewiele się zmieniło widać od czasu porodu mojej mamy.
    Tylko dziwi mnie ten komentarz o "tęczowych", ja znam paru i nie widzę by mieli jakoś lepsze traktowanie, no może w przypadku porodu, bo tego przynajmniej męska część nie przechodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. W kwestii porodu chyba nigdy nic się nie zmieni. Tyle się mówi o postępie w medycynie, o prywatnych klinikach, a to wciąż taki sam kit jak był kiedyś, a nawet gorszy, bo się na niego jeszcze płaci. I co z tego, że ma się prywatną salę jak zainteresowanie młodą matką nadal zerowe, nadal jest zostawiona sama sobie. Ostatnio mi koleżanka powiedziała, że była świadkiem jak pierworódka obcinała paznokcie noworodkowi, niestety do krwi, ale nikt jej nie powiedział, że jest na to jeszcze za wcześnie, że one się same wytrą, tak jak włosy :(

    OdpowiedzUsuń

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)