Miniony piątek. Pismo z urzędu dostałam. Łoo, matko!
Zrozumiałam, że trzeba się stawić i wyjaśnić. I dogadać ;)
Zerwałam Lucjanka wczesnym rankiem. Mistrzu, o dziwo, nawet nie protestował. Zapakowałam go w Gizmowóz i w długą.
Na moją zgubę urząd ten stacjonuje obok pewnego dyskontu. A tu 10 Kroners Marked jest!
Oczy mi się zaświeciły. Paszczęka rozdziabiła.
Urząd nie zając, nie ucieknie. A kiełbachę wykupić mogą!
Wyobrażacie sobie w Biedrze promocje po złotówce? Ludzie by walili drzwiami i oknami, i kominem nawet.
Tak pokrótce przewalutować mogę co to ten Rynek po 10 koron.
Tylko tu ludzi jakby mniej, bo ich ogólnie jest mniej, ale i tak wszyscy zachowują się jak Carrie Bradshaw w obuwniczym z kartą bez limitu.
Człowiek uświadamia sobie wtedy, ileż to on nagle rzeczy potrzebuje.
Biada nam Lucjanku, pomyślałam. Biada mojemu portfelowi.
Stwórca znowu będzie sapał i rachował... chyba, że go czymś zapchamy ;)
Hmm, mielone szybko podsunęło mi rozwiązanie!
Tak pokrótce przewalutować mogę co to ten Rynek po 10 koron.
Tylko tu ludzi jakby mniej, bo ich ogólnie jest mniej, ale i tak wszyscy zachowują się jak Carrie Bradshaw w obuwniczym z kartą bez limitu.
Człowiek uświadamia sobie wtedy, ileż to on nagle rzeczy potrzebuje.
Biada nam Lucjanku, pomyślałam. Biada mojemu portfelowi.
Stwórca znowu będzie sapał i rachował... chyba, że go czymś zapchamy ;)
Hmm, mielone szybko podsunęło mi rozwiązanie!
Do domu wracaliśmy obładowani jak tabor cygański.
Gizmo obłożony rolkami ciasta do pizzy i i bananami wyglądał na dziwnie zadowolonego.
Kopytkował w słoik suszonych pomidorów między nogami, a niebo gwiaździste chwilowo przesłaniały mu dwie paczki pampersiaków epicko upchniętych między gondolkę a spacerówkę.
Można? MOŻNA!
Ech, nic nie poradzi na matkę wariatkę ;)
A zakupy udane.
Doskonale wkomponowały się w zapiekankę. Szybką. I zapychającą ;)
Gizmo obłożony rolkami ciasta do pizzy i i bananami wyglądał na dziwnie zadowolonego.
Kopytkował w słoik suszonych pomidorów między nogami, a niebo gwiaździste chwilowo przesłaniały mu dwie paczki pampersiaków epicko upchniętych między gondolkę a spacerówkę.
Można? MOŻNA!
Ech, nic nie poradzi na matkę wariatkę ;)
A zakupy udane.
Doskonale wkomponowały się w zapiekankę. Szybką. I zapychającą ;)
mięso mielone (300g)
puszka pomidorów w zalewie (400g)
puszka zielonej fasolki szparagowej (400g)
pieczarki (200g)
1 cebula (pokrojona w piórka)
3/4 torebki kaszy kuskus
(ja miałam jakąś tutejszą wersję, z suszonymi warzywami przypominającymi mysie bobki ;)
(ja miałam jakąś tutejszą wersję, z suszonymi warzywami przypominającymi mysie bobki ;)
jajka (4 lub więcej)
sól, pieprz, słodka papryka, bazylia
oliwa do smażenia
Wykonanie jest banalnie proste. Zaczęłam od zalania kaszy wrzątkiem (nieco ponad jej powierzchnię) i pozostawiłam do napęcznienia. W tym czasie podsmażyłam cebulę na oliwie. Dodałam mięso mielone, a następnie kolejno pozostałe składniki, czyli pomidory, pieczarki oraz fasolkę. Smażyłam do lekkiego zagęszczenia. Doprawiłam do smaku. Na koniec dorzuciłam kaszę i wszystko ze sobą wymieszałam.
Jeśli posiadacie patelnię, którą można zapiekać w piekarniku, to faktycznie potrawę uda Wam się wykonać w jednym garnku od początku do końca. Wystarczy na "zapiekankę" wbić jajka, oprószyć pieprzem, solą i całość zapiec w 200st. do ścięcia białka.
Ja tymczasem "zapiekankę" przełożyłam do dwu naczyń żaroodpornych. Na wierzch wbiłam po 2 jajka i jak wyżej napisałam, całość wylądowała w piekarniku na ok. 20min..
Gizmo za wyrozumiałość dla rodzicielki też coś dostał.
Mama pszczołę kupiła.
Pszczoła dorodna, kolorowa.
Piszczy, dzwoni, śpiewa, szeleści.
Bajerów co nie miara.
Chyba tylko nie fruwa. Ale i to przed nią.
Jak Gizmo opanuje sztukę latania zabawek i ona poczuje wiatr w grzywce.
Póki co obija ją po paszczy, bo grzechocze. Im bardziej obija, tym bardziej grzechoce.
A On w śmiech bezzębny.
Czasem tylko się tak zapatrzy, zapowietrzy i walnie Szekspirem w oryginale: "Bee or not bee? Hornet maybee?"
Kurde, właśnie się skapnęłam, że to motyl jest!!! :D
Mama pszczołę kupiła.
Pszczoła dorodna, kolorowa.
Piszczy, dzwoni, śpiewa, szeleści.
Bajerów co nie miara.
Chyba tylko nie fruwa. Ale i to przed nią.
Jak Gizmo opanuje sztukę latania zabawek i ona poczuje wiatr w grzywce.
Póki co obija ją po paszczy, bo grzechocze. Im bardziej obija, tym bardziej grzechoce.
A On w śmiech bezzębny.
Czasem tylko się tak zapatrzy, zapowietrzy i walnie Szekspirem w oryginale: "Bee or not bee? Hornet maybee?"
Kurde, właśnie się skapnęłam, że to motyl jest!!! :D
Mam nadzieję, że te znikome ilości pomidora pozwolą załapać mi się na akcje ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)
Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)