wtorek, 27 maja 2014

Nieprzepisowo #2 Motylkiem byłem, ale utyłem czyli...

... nas troje przez ciążę. No, no chłop jak dąb, a raczej byczek. Od maleńkiego plecy ma, nie ma to tamto, po Tatusiu. Ale przecież nie zawsze tak było, bo i Pępuszek zanim się wykluł, przeszedł długą embrionalną drogę. Z zaciekawieniem wyczekiwałam kolejnych oznak jego bytowania w mojej macicznej przestrzeni, nazywając go coraz to nowymi "imionami". 

Na początku jednak było dziwnie. Dziwnie spokojnie. Dziwnie normalnie. Lekkie smyranko w okolicach podbrzusza, normalnie zwiastujące nadejście tych kilku znienawidzonych dni. Jednak nie tym razem. Klotki ani widu, ani słychu. Powiem szczerze, że zdryfiłam, bo naczytawszy się tych wszystkich dobrych rad o pierwszych oznakach ciąży, zawiodłam się cholernie. No tak! Bo jak tu przeżyć poranek bez rzygania? Jak tu zjeść spokojnie śniadanie bez nudności? Przecież toalecie też się coś od ciężarnej należy. Hmm, ale nie od każdej, a już na pewno nie ode mnie.

Gratuluję Tatuśku!

W końcu nie wytrzymałam. Udaliśmy się z Misiem do apteki. Tam ceny sprowadziły mnie na ziemię. Wiedziałam, że tym razem MUSI się udać, bo to był mój "najdroższy" test. Dwie minuty niepewności i 50zł nie poszło w kanał. Wręcz przeciwnie! W tym momencie słowo "najdroższy" nabrało całkiem nowego znaczenia. Jednak oznak nadal nie było. Już zgłupiałam do kwadratu. Nawet zaczęłam sobie wmawiać fałszywie dodatni wynik. Ale dość szybko odpędziłam od siebie te myśli. Odpędziłam te, to nawiały się inne. Co teraz, co teraz? Trzeba do lekarza, do ginekologa, potwierdzić beta-HCG. Nie ma co, 4 lata pracy w labie dostatecznie zlasowały mi resztki mózgu. Tak dotrwałam do 8. tygodnia. Wylądowałam u lekarza. Tam 3 szybkie pytania. Spóźnia się Pani okres? Tak. Zrobiła Pani test? Tak. Wyszedł pozytywny? Tak. No to gratuluję! Szok i niedowierzanie. Zero kłucia, zero samolotu. Boże, jakie to w swej prostocie banalne i oczywiste. Jak niewiele potrzeba kobiecie, aby uwierzyła w końcu, że "to" się stało. Po serii trzech pytań wnikliwy, acz tylko, wywiad, do łapki skierowanie na badania i telefon do położnej.

Anne Mette

Tak, tak. Nie ma co przecierać oczu ze zdziwienia. Całą ciążę prowadziła mi położna. Lekarza widziałam tylko raz, jak potrzebowałam pozwolenie na lot. Ot, co. Nie powiem, początkowo wydawało mi się to wysoce dziwne i podchodziłam do całej sytuacji z lekkim przymrużeniem oka. Jednak z perspektywy czasu sądzę, że to było bardzo dobre i zdrowe wyjście. Łącznie odbyliśmy 6 wizyt u Anne, z których za każdym razem wychodziliśmy (bo Miś Tatuś był obowiązkowo mile widziany) zadowoleni i uśmiechnięci. Wykonywano tylko rutynowe badania, których niepotrzebnie nie powielano dla samej zasady. Racjonalne podejście do tematu. Poza złotym standardem, czyli ciśnieniem i siusiu, za każdym razem miałam także badane pulsu u dziecka. No i w końcu w 15. tygodniu dostałam obuchem w łeb. To co do tej poty było nienamacalne i teoretycznie wmawiane mi na słowo, nagle stało się realną rzeczywistością. 150 uderzeń na minutę wycisnęło ze mnie niekontrolowane łzy szczęścia! To jednak tam na prawdę "ktoś" pływa- pomyślałam.


09.01.2014

Misio się trochę ze mnie śmiał, aaa się popłakała się, hehe. Ale sam doznał szoku, po 20.tygodniu, kiedy to udaliśmy się na nasze pierwsze (i jedyne tam) USG. Ja nie chwaląc się, liznęłam trochę internetowej literatury, więc byłam jakby przygotowana na to co zobaczę. Jednak fachowość z jaką podjęto i przeprowadzono temat ostatecznie i mnie powaliła na kolana. Już nie płakałam, ale miałam wrażenie, że tym razem to ja zwijam Misiowi paszczękę z podłogi. Tym bardziej, że od samego początku chcieliśmy znać płeć. I poznaliśmy. Od tego momentu wszystko było Lucusiowe.

Ja jestem King Bruce Lee karate miszcz

Mniej więcej w tym czasie zaczęłam czuć delikatne ruchy. Początkowo przypominały one motylki w brzuchu, albo ruchy perystaltyczne jelit. Choć nie wiem czy na to drugie porównanie Lucek by się nie obraził. Z czasem mieliśmy z nich z Misiem niezły ubaw. Wiadomym, że ja odczuwałam je zupełnie inaczej. Ale starałam się, aby i Tatuś miał jakieś przyjemności z tej naszej ciąży. Nieraz widać było jak Młody obija się o ściany. A nieraz sami go "prowokowaliśmy" do zderzenia z brzuchem. Miło było jak podejmował temat i odpowiadał. Zdarzały się także rewolucyjne dni. Pamiętam jak nieraz urządzał mi niezłą rozpierduchę nad ranem, słysząc dźwięk budzika. Kilka razy Misio przyznał się do nocnego brzuchomacanka, a potem rano mi opowiadał, jak Młody nawalał, a ja chrapałam w najlepsze. Aha, w twarz też raz dostał. Bo mu się gadać do brzucha zachciało. Nie wiem tylko jak- z otwartej czy zamkniętej? A może z półobrotu ;)

Brzuchatkowe jacuzzi

Po motylkach Młody zyskał nową ksywkę. A mianowicie stał się Bulgotkiem. Czyli zaczęliśmy naukę oddychania i zachłannie chłeptaliśmy płyn owodniowy. Chociaż byłam przygotowana na nowe doznania (nie ma to tamto, na bieżąco byłam informowana przez podwójną Mamuśkę, co mnie czeka), pierwsze bulgoty wprawiły mnie w osłupienie. Coś pomiędzy puszczaniem baniek pod wodą, gruchaniem gołąbka, graniczące nawet z puszczaniem bączków. Tak, tak, nieraz miałam wrażenie jakby Młody dziurki pomylił i pruł ile fabryka dała. W miarę upływu czasu było coraz ciekawiej i bardziej widowiskowo. Bo im Lucuś większy, tym większe zatrzęsienie domostwa powodował.

Wielki, mały szczegół

Na przedostatniej prostej Lucek doczekał się kolejnego imienia. Zawdzięczać je może jednemu, nie małemu wtedy już, szczegółowi. Pępkowi. Bo ten był ogromny i sterczący niczym... no właśnie. Młody rósł, mama rosła (na szczęście książkowo), a wraz z nami pępek. Siłą rzeczy nie mogło być inaczej. Lucek został przemianowany na Brzuszka- Pępuszka. Swoją drogą ile ten pępek kosztował mnie wyginania i wciągania (tiaaa, se brzuch chciała wciągnąć) kiedy urządzałam fotosesję kanapkom. W pewnym momencie się jednak poddałam. Przegrałam tę nierówną walkę, a Pępuszek miał swoją pierwszą słit focię. Pamiętacie?

< 3 Triple selfie < 3

A teraz jest mały Szkrab, Golumek, Frodo, Stopa Jeża, Myszka, Przystojniak, Żabka... wymieniać dalej? 

6 komentarzy:

  1. Aż brak mi słów- tak jesteś przepełniona miłością...i bardzo dobrze! Miłej zabawy!!! A jest jej baardzo dużo!! Także odrobinę cierpliwości oraz siły na te nieprzespane noce!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeśli to jest ten mój "spid" to proszę o więcej!!!

      Usuń
  2. Bardzo milo jest czytac Bastelowe Opowiesci, mysle, ze Lucek tez przeczyta je kiedys z wielka checia (pomimo porownania jego ruchow do jelitowych :) Pozdrawiam MM

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo:). Przepiękne. Gratuluję Wam jeszcze raz:). I zazdroszczę początków- ja miałam nieco mniej szczęścia:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie cala ciąża perfect, co widać w powyższym wpisie. Ale jeszcze chwila i zacznę narzekać na cesarkę i połóg... masakra! Nie zawsze będzie tak słodko ;)

      Usuń

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)