sobota, 29 listopada 2014

Owsiankowanie #1 W pakiecie czy bez, śniadanie ważna rzecz!

Moje nawyki żywieniowe można podzielić na to co przed. I na to co nastało po... Gizmolu.
Wcześniej nie zwracałam większej uwagi jak, gdzie i kiedy jem. 
Śniadanie. To kawa wypita gdzieś pomiędzy wciskaniem w dżinsy, a myciem paszczaka. 
Drugie. Kawa. Pączek. Kawa. I praca. I kawa. I praca. Bo pracoholiczką jestem. I kawopijem.
Obiad. Z biegu. W biegu. Lub wcale.
A kolacja... hmm. Bez komentarza. Jedzona grubo po dopuszczalnych godzinach wchłaniania przez kosmki.
I nagle pojawia się Młody. A wraz z nim dyscyplina. Kulinarna. Wiadomo, bimbała czymś napełnić trzeba. 
I się zaczęło!

Po primo. Należało się przemóc. Wpakować w siebie nie tylko kawę. Bo cyckowanie cyckowaniem. A nałóg nałogiem. Pozostał. Czas teoretycznie miałam. Nie mówię, że taki 100% dla siebie. Bo takiego nie mam nawet tam, gdzie król piechotą chodzi. Ale udało się chapnąć coś między dojeniami. W tym krótkim powiek zmrużeniu. Bo sen jego heh, teoretyczny ;)

Po secundo. Wypadało coś zrobić. I to nie tak na odwal się sumienie. Chciałeś, to masz. Daj mi spokój. Matka, poza bezgraniczną miłością przekazuje swemu dziecku jak trzej Królowie dary. Wyssane z mlekiem zdrowie. Inteligencję. Odporność. A to się z powietrza nie bierze. Jak zaraza. To wymaga poświęcenia kilku chwil na zjedzony w spokoju posiłek. Pełnowartościowy. Odżywczy. I ożywczy. Co by energią tryskać. I za bezzębnym Zombiakiem gnać w tour de pokoju.

Po tercio. Trzeba było oswoić. Zmorę dzieciństwa. Małymi kroczkami. Ze mną się udało. A teraz walczę z Młodym. Gizmo owsiankowanie rozpoczęte. I matki śniadaniowanie. Regularne. Nawykiem się stało jak parzenie kawy. Brawo dla tej pani! Bo poskromiła nie tylko zmorę. Ale i wypędziła lenia.

Dlatego postanowiłam ku uciesze tłumu cykl wyodrębnić. I dla mnie samej. Za dobre sprawowanie. Niech będzie nagrodą. Owsianka. Owsiankowanie. Bez nadęcia. I sławy. A dla zdrowia. I do kawy. Endżoj.

Krótki przegląd tego, co do tej pory owsiankozjadłam.


Mój zdecydowany faworyt, nr 3. To był foodgazm po prostu. I sama nie wiem co jeszcze. Klaskałam uszami, jak jadłam! Że o szaleju kubków nie wspomnę. Mniam!

I trzy płyny zacne. Na bazie oswojonej zmory.



Gizmolove też ma swój wypas. Czasem zamieniam tylko cytrynę na jabłko. Albo miód na gruszkę. Co by monotematycznie nie było. A i dwójka częściej światło dzienne ujrzała.


Dużo tego nie jest. Ale zamierzam nadrobić braki czym prędzej. Na ten przykład proponuję hicior ostatnich dwóch śniadań. Stwórca płakał, jak zajadał. Z zachwytu oczywiście ;) 


szklanka musli śniadaniowego 
(płatki owsiane, pszenne, żytnie, kukurydziane, ryżowe, siemię lniane, nasiona słonecznika)
1/2 szklanki amarantusa
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka cynamonu
garść rodzynek
garść suszonego banana

szklanka mleka
1/2 szklanki mleka owsianego
banan
gruszka
persymona
łyżka miodu
rozbełtane jajko
masło do wysmarowania foremki

Suche składniki wymieszałam w misce. 
Banana pocięłam w plastry. Gruszkę pokroiłam w kostkę. Persymonę zmiksowałam na mus.
W misce połączyłam mokre składniki. Do nich sypnęłam miks suchych. Wymieszałam. Odstawiłam na 15 min. do napęcznienia. 

Piekarnik rozgrzałam do 150 st. (maks. możecie ustawić na 190st.). Foremkę wysmarowałam masłem. Przelałam do niej gotową owsianą pulpę. I zapiekłam przez 20 min. (u mnie z termoobiegiem, ale może być bez). 
Przed pożarciem odczekałam 5 min. na przestudzenie.


Nie wiem gdzie ja tu kaszę widziałam. Ale do konkursu zgłosiłam. Buhahaha. Cała ja ;) 

Jeśli także jesteście owsiankożercami. I macie swoje owsiankohity. Podrzućcie w komentarzu poniżej. Z miłą chęcią przetestuję. I wrażeniami się podzielę.

Miłego Andrzejkowania!

Wspomagam odpornośćAmarantus - super zboże XXI wieku


2 komentarze:

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)