poniedziałek, 30 czerwca 2014

Nieprzepisowo #5 Dawaj cyca!

Pozostając w kulinarnym kręgu, bo to w końcu blog o gotowaniu, dzisiaj o tym jak zaspokoić małego głodka kiedy dziecko wyje jak strażacka syrena, a my mamy przy sobie tylko pierś... i to niekoniecznie kurzą ;) Post ten powstał, kiedy Pępek łykał jeszcze wody płodowe. Pewne sprawy już się mocno uaktualniły. Pewne przedawniły. Ale jeden fakt pozostaje nadal niezmienny, karmienie cudem jest!


Podczas ostatnich wspominek moja mama przyznała się, że nie miałam tyle szczęścia co Pępuszek. Nie ma co, zafundowała mi 31 lat życia w błogiej nieświadomości. Wydało się, nie jestem dzieckiem cycocha! Po prostu nie wszystkim kobietom dane było/ jest być przysłowiową matką- karmicielką, w dosłownym znaczeniu tego słowa. I ja to rozumiem. Nie chcą, nie mogą, to nie karmią. Karmią, to nie wystawiają się na piedestał, przynajmniej ten publiczny.

Ja od samego początku wmówiłam sobie, że nie będzie wyparzania butelek i Bebiko. I choć pod koniec ciąży moim największym marzeniem było wyspać się na brzuchu, to natura chciała inaczej. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską... Pępek jest, a ja nadal przewalam się od prawego do lewego, bo bąble bolą jak cholera! Ale cierp ciało, coś chciało.

Przed rozwiązaniem zupełnie przypadkowo trafiłam na bardzo ciekawy blog, na którym to autorka poruszyła temat karmienia piersią. Odzew był niesamowity. Nie tylko ze względu na ponad 200 komentarzy pod postem (gdzie normalnie pod innymi można było policzyć je na palcach jednej ręki), ale także na zajadłość i zaciekłość zarówno przeciwniczek jak i zwolenniczek naturalnego karmienia.

Najczęstszym zarzutem jakie Panie sobie wytykały było karmienie w miejscach publicznych, przez niektóre nazwane wprost obnażaniem, ekshibicjonizmem itp. Zupełnie tego nie pojmuję. Z jednej prostej przyczyny, którą autorka podała na samym początku: kobieca pierś stworzona została do wykarmienia potomstwa. Wszystkie inne jej "zastosowania" to sprawa drugorzędna. I nawet jeśli zestawimy się w szeregu z psem, kotem, tygrysem czy małpą, to nie ujmuje to naszej człowieczej godności. Bo w świecie zwierząt należymy do gromady ssaków, i tego już raczej nie zmienimy.

Druga sprawa. Jeśli karmienie piersią jest uważane przez niektórych za ekshibicjonizm, to jak wytłumaczyć fakt opalania się topless na plaży? I nie mam na myśli tych dla nudystów, gdyż coraz więcej pań pozwala sobie na obnażenie biustu na publicznej, ogólnodostępnej, także dla dzieci i napalonych małolatów, plaży. Dlaczego to nikomu nie przeszkadza? Bo co, fajne cycki są! Bo można sobie bezkarnie popatrzeć! A w czym te mlekodajne są gorsze od tych opalonych? Nie kumam.

Równocześnie podzielam stwierdzenie, że we wszystkim należy zachować umiar. Pierś piersi nierówna, można by zażartować. Oczywiście nie wszyscy mają chęć, tudzież obowiązek, oglądania jakby nie było cudzych, wymiętolonych, przekrwionych, nabrzmiałych (już wystarczająco przesadziłam?) cycków. I ja to też rozumiem. Jednak nie popadajmy we wzajemną paranoję i pogardę. Nie piętnujmy matek publicznie karmiących. Widać natura obdarzyła je tym przywilejem. Z drugiej jednak strony pamiętajmy, że każdą, intymną sprawę można i należy załatwić z kulturą i dobrym smakiem (a wydaje mi się, że karmienie do takich intymnych spraw zaliczyć można).

Niestety żyjemy w takim kraju, gdzie według mnie dominuje teoria środowiskowego dzie-(z)-dziczenia. Innymi słowy, w myśl powiedzenia jeśli wlazłeś między wrony (...), boimy się postępować zgodnie ze swoimi naturalnymi, wrodzonymi wartościami/ odruchami, gdyż uważamy je za niestosowne. A co tak na prawdę jest stosowne w sytuacji kiedy dziecko woła jeść? Naturalnym odruchem jest je nakarmić! To chyba jasne i oczywiste. Czy my sami w chwilach kulinarnego kryzysu z samo trawiącym się żołądkiem przyrośniętym do kręgosłupa, nie skręcamy czym prędzej do pobliskiego McDonalda, aby zaspokoić małego głodka? A zgodnie z filozofią ogółu powinniśmy wtedy udać się czym prędzej do domu, aby nie wystawiać się na publiczną konsumpcję.

Po przeczytaniu wszystkich komentarzy pod owym postem "niezgody", znalazłam jeden, który spodobał mi się szczególnie. Może dlatego, że mnie samej dane było przeżyć cudowny okres ciąży w kraju, gdzie kobietę uważa się za sprawną i nie próbuje jej się na siłę wmówić choroby. Oczywiście uderz w stół, a od razu nożyce zacięły się ripostą, że Norwegia to kraj charczących, smarkających i wyzutych z kultury prostaków. Widać każdy mierzy podług swej miary. Odbiegając chwilowo od tematu, mnie tam podobało się podejście do opieki nad ciężarnymi, które nie graniczyło z paranoją i nadwerężaniem portfela przyszłej mamy. Jeden głupi przykład- zarówno lekarz jak i położna potrafili na podstawie "macanki Leopolda" (nie znam chłopa, ale już go lubię) powiedzieć mi jak ułożony jest Pępuszek w mym łonie. Położna doskonale opisała mi postawę I, do której w Polsce niezbędne było wykonanie badania USG, za które notabene zapłaciłam(!) Nikt nikogo tam nie obrażał i nie próbował wmówić mu choroby. Podczas gdy tu po jednej, 15-minutowej wizycie z gabinetu wyszłam z mnóstwem niezrozumiałego, medycznego bełkotu. A wszystkie moje znajome- już matki, uznały diagnozę doktora za totalną bzdurę i chęć dalszego napełniania sakiewki. Dziecko może urodzić się większe, niż ustawa przewiduje i to nie jest nic "chorego". A ciąć to każdy by chciał, szkoda tylko, że mnie, a nie cennik usług zbytecznych, tzn. medycznych. Jednak to nadaje się na odrębny wpis.

Wracając do karmienia, tam też kilkakrotnie byłam świadkiem publicznego zaspokajania żywieniowych potrzeb dziecka. I powiem jedno, nikogo nie dziwił widok matki karmiącej na ulicy, w centrum handlowym, baa nawet w kościele. Nikt nie patrzył na nią z pogardą, oburzeniem czy lekceważeniem. Nikt nie charczał i nie pluł jej mimowolnie w twarz, jak to podobno Norwedzy w swej niekontrolowanej naturze mają (buhahaha). Z drugiej jednak strony, bo każdy kij ma dwa końce, i one same potrafiły odnaleźć się w tej sytuacji. Nie robiły tego z rozmachem, epatując bimbłkami na prawo i lewo. Nie robiły tego też w totalnych ukryciu, zawoalowane i skryte w krzakach niczym leśne ludki. I o to właśnie chodzi, o wzajemnie zrozumienie potrzeb zarówno dziecka jak i przypadkowych świadków zdarzenia.

Reasumując, jeśli Pępuszek rozwyje mi się na środku ulicy, w sklepie lub nie wiadomo gdzie niczym zastępy anielskie, to nie mam zamiaru strugać z siebie matki- wariatki, zagłaskując go na śmierć lub zabawiając niczym klown w cyrku całą paletą nieprzydatnych natenczas grzechotek. Będzie wołał jeść, to jeść dostanie. I basta! Tylko Tatuś będzie miał gorzej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)